czwartek, 9 maja 2013

Historia wakacyjnej fotografii

Turysta nigdy nie wyrusza w podróż bez aparatu. Na zdjęciach utrwalamy miejsca i chwile, które chcemy zapamiętać. W czasach kiedy na standardowej kliszy mieściło się 36 zdjęć, nasz musiał wybór musiał być przemyślany. Teraz cykamy fotki na potęgę. Z jednego majowego weekendu przywozimy tysiąc cyfrowych zdjęć. Później zgrywamy je na komputer i rzadko kiedy mamy ochotę je oglądać.
Najważniejsze zdjęcia wywołuję i jak za dobrych starych, czasów wkładam do albumów. To starannie wyselekcjonowany materiał. Za każdym zdjęciem kryje się bowiem niezwykła historia.
Spoglądam na fotografię z wakacji na Litwie. Niby nic. Trzy dziewczyny siedzą sobie na schodkach i wdzięczą się do aparatu. Ta z lewej ma kręcone włosy, a zbyt duży dekolt zasłania różową chustką. Ta w środku jest blondynką, nosi kwiat we włosach i naszyjnik, który przypomina przekrojone na pół słońce. Dziewczyna z prawej to również brunetka, ale jej włosy są proste. W uszach ma kolczyki w kształcie owoców wiśni, a na szyi prosty drewniany krzyżyk. Skąpe ubrania dziewczyn świadczą o tym, że jest środek lata, a ta środkowa panna dodatkowo jest pięknie opalona na złoty kolor. Ciekawe, która z dziewczyn będzie po latach pamiętać, że to zdjęcie zrobiono w klasztorze w Pażajściu.
To był sierpień 2011 roku. Odwiedzałam S. w Kownie. To była moja trzecia wizyta, więc wszystkie zabytki kowieńskiej Starówki znałam na pamięć. Wobec tego S. zaproponowała wycieczkę do Pażajścia. – Tam jest naprawdę piękny klasztor. Jako wielbicielka sztuki sakralnej nie mogłam jej odmówić.
Pażajście znajduje się w granicach Kowna, ale daleko od centrum, więc zdecydowałyśmy się podjechać autobusem. To był początek przygody.
Zaczepili nas na przystanku. Dwójka turystów. Chłopak i dziewczyna. Sympatyczni. Pytali, jak dojść do muzeum diabłów (które jest główną atrakcją Kowna). – Ależ tam nie ma nic ciekawego – oburzyła się moja litewska koleżanka – O wiele ciekawszy jest klasztor w Pażajściu. Pojechaliśmy więc razem.
W autobusie przedstawili się. On był Hindusem, ona Polką i moją imienniczką. –Skąd jesteś? – zapytałam. – Z Krakowa. A ty? – Z Warszawy. – Byłam niedawno w Warszawie. W portfelu mam nawet warszawski bilet. – Naprawdę? A ja mam bilet krakowski! W ten sposób pierwsze lody zostały przełamane. Zaraz potem do konwersacji włączył się pewien sędziwy Litwin siedzący naprzeciw mnie. Był bardzo ciekaw Ani i jej hinduskiego chłopaka. Po polsku mówił słabo, ze sporą domieszką rusycyzmów, ale był bardzo rad z tego, że może z nami porozmawiać w naszym rodzimym języku.
Klasztor w Pażajściu został ufundowany w II połowie XVII wieku przez magnata Krzysztofa Zygmunta Paca dla zakonu kamedułów. Zaprojektowany przez architektów z Italii, do dziś uchodzi za jeden z najpiękniejszych przykładów włoskiego baroku na Litwie. Zwiedzanie klasztoru rozpoczęliśmy od krypty…
Jedno za drugim zeszliśmy po drabinie do ciemnego lochu. Przez chwilę czuliśmy się jak bohaterowie książki Dana Browna. Za pomocą telefonów komórkowych oświetlaliśmy sarkofagi, próbując dociec, czyje szczątki chowają. Udało nam się odczytać kilka łacińskich napisów, ale żadne z nas nie umiało ich przetłumaczyć na współczesny język. Wydedukowaliśmy tylko, że w krypcie zostali pochowani mnisi. Grobowca Paca nie znaleźliśmy. Wróciliśmy na powierzchnię. Następni turyści, schodząc na dół, zapalili sobie światło. Czar przygody prysł, ale dobre humory pozostały.
Weszliśmy do wnętrza świątyni, podziwiając marmurowe kolumny i malowidła na kopule. To najważniejsze przedstawiało koronację Najświętszej Marii Panny. Później nad wejściem znaleźliśmy inskrypcję zaczynającą się od słów „Reginae Pacis”. Królowej Pokoju czy Królowej Paca? Subtelna gra słów…
Zdjęcie trzech Gracji zostało wykonane na schodkach przy bocznym wejściu do kościoła i było elementem dłuższej sesji zdjęciowej, podczas której ćwiczyłyśmy różne fotogeniczne pozy. Przy okazji S. opowiedziała nam, że w tym miejscu co roku odbywa się międzynarodowy festiwal muzyczny. Później poszliśmy na jabłka do zakonnego sadu. Prawdziwe, soczyste, pachnące jabłka! S. wybierała dla mnie te najlepsze, najbardziej dojrzałe. Usiedliśmy na trawie. Ktoś otworzył paczkę ciastek. Mieliśmy skromny ale udany piknik. Obok nas krążyła para nowożeńców w towarzystwie fotografów.
Rozmawialiśmy o związkach, przyjaźniach i miłości. Ania i jej chłopaka opowiedzieli nam, jak poznali się w Goa podczas hucznej zabawy Sylwestrowej. – Ania jako blondynka miała spore branie – przyznał z uśmiechem chłopak – Tańczyła otoczona wianuszkiem mężczyzn. Ale ja poczekałem na właściwy moment, zaczęliśmy rozmawiać , a później to potoczyło się samo…
Po dwóch tygodniach polsko-hinduska para przyjechała do Warszawy i zaliczyliśmy bardzo udaną imprezę w Pawilonach. Niestety, później straciliśmy kontakt. S. nadal mieszka w Kownie. Ciekawe czy czasami odwiedza Pażajście w poszukiwaniu śladów Paca i soczystych jabłek…