wtorek, 21 lutego 2017

Obcokrajowcy w Polsce

Przyjeżdżają do Polski w poszukiwaniu pracy, wykształcenia. Czasami do dziewczyny lub chłopaka. Czasami, bo nie mogą znieść polityków w swoim kraju. Mieszkają w Warszawie, w Krakowie we Wrocławiu. Mówią w różnych językach, ale ich wspólną mową jest angielski. Spotykam ich od 10 lat i grupa ta wciąż mnie fascynuje. Chcę Wam o nich opowiedzieć. O obcokrajowcach w Polsce. O moich przyjaciołach.
A. pojawił się w Polsce dwa lata temu. Przywiózł go pociąg pendolino. Może nie dosłownie… A. testował poprawne działanie systemu elektronicznego tego pociągu zanim jeszcze pociąg wyruszył na polskie drogi żelazne. Zatem to raczej A. przywiózł pendolino do Polski! Kiedy projekt się skończył i włoska kolej połączyła największe polskie miasta, mój przyjaciel postanowił zostać w Warszawie, bo po prostu spodobał mu się warszawski styl życia.
Poznaliśmy się w barze Piwpaw i do dziś jest to ulubione miejsce A. w stolicy. Co jeszcze podoba mu się w Warszawie? Przede wszystkim ludzie. Serdeczni. Otwarci. Bardziej niż rodacy z Sardynii. Międzynarodowe środowisko. Przez kilka miesięcy wspólnie działaliśmy w społeczności lokalnych couchsurferów, regularnie popijając polskie piwa z turystami i ekspatami. A. przedstawił mnie swoim znajomym Włochom, którzy od kilku lat mieszkają, pracują i uczą się w Warszawie. Jeden z nich prowadzi badania nad laserami w PAN, drugi robi doktorat na WAT, a Włoszka S. robi tłumaczenia i udziela lekcji. Połączyło nas zamiłowanie do dobrego jedzenia, wina i muzyki. Na zdjęciu poniżej znajdziecie mnie i S. podczas otwarcia włoskiej winoteki w dzielnicy Wola.
A. M. znam od półtora roku. Pochodzi z Kolumbii, wychował się na Karaibach, studiował w Holandii, zanim trafił do Polski pracował w Czechach. Mówi po hiszpańsku, angielsku, holendersku i francusku. Bez problemów znalazł dobrą pracę w Warszawie. Lubi Polaków, bo są uczciwi. Pewnego wieczoru zgubił telefon w pawilonach na Nowym Świecie. Był pewien, że może go spisać na straty. Ale telefon został znaleziony przez młodego dresiarza. Chłopak nie znał angielskiego, ale na liście kontaktów zauważył jedno polskie imię z charakterystycznym ‘rz’. Zadzwonił. W ten sposób skontaktował się z mężczyzną, który wynajmował A. M. mieszkanie, a poprzez niego z A. M. Telefon wrócił do właściciela. Innym razem mój kolega zostawił torbę w tramwaju. Znajoma poradziła mu, żeby poczekał, aż tramwaj wróci z pętli na przystanek, na którym A. M. wysiadł. Tak zrobił. Tramwaj wrócił, a Kolumbijczyk łamanym czeskim (bo polskiego jeszcze nie znał) zagadał do motorniczego. Po kilku minutach torba została odnaleziona!
M. przyjechał do Polski po raz pierwszy pod koniec 2013 roku. Uczestniczył w projekcie organizacji AIESEC, która aranżuje wolontariat i praktyki zagraniczne dla studentów ze 122 krajów świata. Na bezpłatnym stażu spędził w Warszawie 2 miesiące. Polubił miejscową atmosferę, architekturę, ludzi, imprezy. Kiedy mówił, że jest Tunezyjczykiem, wszyscy reagowali pozytywnie, mówili, że lubią Tunezję i chcieliby tam pojechać. Za namową kolegi, M. wrócił do Polski po roku i rozpoczął studia w Warszawie. Dobrze się tu czuje, ale ma coraz więcej problemów. Po pierwsze, biurokracja daje się we znaki studentom zagranicznym. Osoba spoza Unii Europejskiej, która chce studiować w Polsce, musi mieć nie tylko zaświadczenie o przyjęciu na studia i umowę najmu mieszkania, ale także 15 tysięcy złotych na koncie! Pytanie, skąd młody student ma wziąć taką sumę? Po drugie, trudno jest znaleźć mieszkanie komuś spoza Europy. Potencjalni wynajmujący najczęściej odkładali słuchawkę, kiedy dowiadywali się, że M. pochodzi z Tunezji. Jeden z nich powiedział wprost, że mieszkanie wynajmie tylko chrześcijaninowi. Gdzie się podziali Ci otwarci ludzie, których M. poznał cztery lata temu?
  Dalsze opowieści nastąpią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz